Nie jestem matką idealną, nie sadzę w ogródku warzyw, a potem nie przecieram przez siteczko zupy krem. Mimo szczerych chęci, jakoś mi nie po drodze. Nie mam ogromnego ogródka, daru do roślin (o czym już wiesz) i generalnie czasu. Wystarcza mi go jedynie na kupienie warzyw na targu i to nie zawsze. Staram się gotować w domu, moje dzieci uwielbiają brokuły i fasolkę szparagową. Ba! Starsza kocha brukselkę. Nie wiem skąd ten pomysł, bo dla mnie to okropność, ale szanuję. Z gustami się podobno nie dyskutuje.
Mimo zamiłowania do zup, sałatek i kiszonych ogórków, dziewczyny zjadają czasami tekturową parówkę i serek czekoladowy. Słodycze są schowane, głównie w obawie o mój powiększający się wciąż tyłek. Jemy orzeszki, suszone rodzynki i morele, ale nie pogardzimy dobrym burgerem. Tak, zdarzają się także frytki z Maka w podróży. Mimo tego, że często mają smaka na Maka, muszą się zazwyczaj obejść samą zabawką. Wiesz jak to jest, gdy inne dzieci z przedszkola mają gadżety dołączane do zestawów i Twoje własne osobiste też tego pożądają. Swoją drogą mina obsługi bezcenna, gdy prosisz o samą zabawkę. “Ale w zestawie będzie miała Pani taniej”. No wiem, ale ja do cholery nie chcę zestawu.
Totalny fit freak czy ściema marketingowa?
Ani jedno, ani drugie. Totalnie nie jestem fit wariatką, kto mnie zna (i widział), ten wie, że do wariatki owszem – jest mi blisko, ale ze słowem fit raczej nikt mnie nie kojarzy. Wiem, że myślisz sobie teraz, że na bank nie raz moje dzieci zajadają się słodyczami, i że ostatnio widziałaś ogromny deser lodowy mojej córki na moim IG. I wiesz co? Masz rację. Bo czasami tak się zdarza, ale od tego są dorośli, żeby to wszystko dozować. Mimo szczerej miłości do mlecznej czekolady, staram się jej unikać, albo zastąpić super gorzką.
No dobra, ja w sumie zupełnie nie o tym. Generalnie sens ma płynąć taki, że to Ty pokazujesz dzieciakowi, co jest zdrowe, co powinno jeść się często, a z czym nie należy przesadzać. One nie rodzą się zaprogramowane na zdrową, lub nie, żywność. O ile czasami pozwalam na szaleństwo w kwestii posiłków, to na napoje zwracam szczególną uwagę.
Piją wodę? Jak zwierzęta?
Tak, wyjątkowo słodkie z nich kotki… Podstawowym napojem moich dzieci jest woda. Taka zwykła, niegazowana. Przefiltrowana w dzbanku, żeby nie mnożyć plastikowych butelek. Piją też mleko. Czasami, od wielkiego dzwonu, sok. O jakież jest zawsze zdziwienie odwiedzających mnie dzieci i dorosłych, gdy do wyboru jest tylko woda i napoje gorące. No tak mam. Pijemy wodę od zawsze. Dostaję pytania, jak to możliwe. Ano tak, że od zawsze ją dostawały i się przyzwyczaiły. Pewnie jakby piły colę od urodzenia, to gardziły by wodą.
Jest tak, że każdy ma jakieś preferencje smakowe, ale jeśli dziecko nie lubi pomidora, to nie oznacza to, że nie polubi ogórka czy brokułów. Jeśli przy rozszerzaniu diety pogardziło gotowanym burakiem, to wróć do tematu za jakiś czas i może okaże się, że teraz to już go kocha. Wracając jednak to tych wyjątkowo niepolecanych przez dietetyków produktów…
Pytanie z życia wzięte – “Twoje dzieci nie piły nigdy coli?”. No nie, nie piły – u nas cola jest dla dorosłych (i tylko do drinków, ale sza…). Serio, uwierz – sześcio i czterolatka nigdy nie piły coli – zła matka. “Ale, że tak w ogóle – nie znają jej smaku? My czasami dajemy czasami w kubeczku.” Do rozmowy dołącza kolejny głos: “Jak ja swoje zabierałam do Maka to zawsze piły colę”. Ok – nie dyskutuję, każdy rodzic ma prawo wychowywać dziecko po swojemu. Nie oceniam. Jeśli masz chęć od czasu do czasu poczęstować dziecko colą, to Twoja decyzja.
Mojej proszę nie dyskryminuj, nie krytykuj. Każdy ma wybór. Moje dziewczyny nie piją coli, wody smakowej, owocowych napojów i różnych tego typu wynalazków. Bo tak i już.
Do brzegu stara…
No właśnie, o co mi tak właściwie chodzi? A o to, że to Ty pokazujesz świat dziecku i Ty możesz kształtować pewne nawyki. Moje córki jedzą warzywa, owoce i te wszystkie morskie świństwa, jak kalmary i krewetki, które ja też uwielbiam. Każdy lubi coś innego, ale przynajmniej spróbuj pokazać dzieciakowi coś poza hanbungerem (jak mówi moja młodsza) i tabliczką czekolady.
Wiesz czemu nie zabiorę dziewczyn do Maka na Dzień Dziecka? Bo nie chcę im pokazywać, że w wyjątkowym dniu idziemy właśnie tam. Nie chcę świętować i uczyć, że to coś mega fajnego. Dlatego czasami pozwalam na te wstrętne frytki, które sama uwielbiam, ale nie celebruję wyjścia do fast food’a.
Także tego – to Twoje dzieci i Twoje życie. To co z tym zrobisz, to wyłącznie Twoja sprawa.