Zdecydowanie tak – moje dzieci mnie zmiękczyły. Wzruszam się absolutnie wszystkim! Zawsze byłam twardym rogalem, a nie miętką bułką. Nie wiem, czy to ja jestem dziwna, czy po prostu matki tak mają. Może zachodzisz w ciążę, rodzisz dziecko i coś Ci się po prostu zmienia w głowie? Jakieś czakramy czy inne cholerstwa, otwierają się i bach! Z twardej baby, stajesz się miękką bułką? Nie wiem. Bo czy płakanie dwa razy podczas programu informacyjnego, i to wcale nie z okazji tragedii, jest normalne?
Moje dzieci mnie wzruszają
I to jest normalne. Że wzrusza Cię, gdy widzisz tego małego, jeszcze brudnego dzieciaka, zaraz po wyjęciu z Twojego brzucha. Że jest najpiękniejszy i wcale nie wygląda dla Ciebie jak kosmita. Jego pierwszy uśmiech, krok pierwszy, a potem drugi i trzeci. I to jak zaczyna mówić pierwsze słowa, potem nieporadnie składa zdania, przekręca końcówki. Gdy obejmuje Cię swoimi małymi rączkami, przytula, całuje i mówi “kocham”.
Gdy bierzesz go za rękę i rusza do przedszkola, staje się starszakiem, recytuje piękny wiersz z okazji Dnia Matki, a Ty płaczesz jak szalona. W tym roku przed takim rodzinnym przedstawieniem, moja starsza córka miała prośbę. Rano, w dniu występu poprosiła: “Mamusiu, czy możesz usiąść w pierwszym rzędzie? Bo wiesz, ja mogę podpłakiwać przy wierszyku, a tak będzie mi raźniej.” Usiadłam zatem, a ona mówiła i mówiła, a ja płakałam i płakałam. Przez dwa wersy byłam silna, potem nie mogłam zatrzymać łez. Moja mała-duża córeczka.
Znasz to uczucie, to wzruszenie? Nie wiem jeszcze jak to jest przy pierwszym dniu szkoły, ale stawiam, że będę musiała zabrać zapas chusteczek i użyć wodoodpornego tuszu.
Wzrusza mnie też masa innych rzeczy
No właśnie, o ile temat dzieci (zwłaszcza swoich) jest oczywisty, o tyle dziwna jest masa innych rzeczy. Poczynając od słodkich, małych kotków, przez starszych ludzi, po akcje społeczne. Myślisz sobie, że to wzrusza większość ludzi. Ale co, jeśli ja dzisiaj płakałam przed telewizorem trzy razy i wcale nie oglądałam romantycznej komedii.
Najpierw łzy pociekły mi mi przy programie o remontowaniu domów. Biedna rodzina, samotna mama i życie bez toalety. Dzieciaki śmiały się z chłopca, że nie ma w domu łazienki. Cholera, tak się wzruszyłam, tak mi pękło serce, że opanować się nie mogłam. Oczywiście wszystko skończyło się dobrze, Pani Dowbor pomogła rodzinie, ale ja się długo nie mogłam otrząsnąć.
Drugi raz popłakałam się przy programie informacyjnym, trzeci w sumie też. Najpierw z okazji dwóch emerytowanych żołnierzy, którzy uczestniczyli w lądowaniu w Normandii. Dwaj panowie (uwaga!) po dziewięćdziesiątce, skoczyli ze spadochronem, aby uczcić 75lecie D-day. Przenieśli się myślami do 1944 roku, wspominali tamte chwile, a ja płakałam. Weterani, bohaterzy, pełni werwy, energii i życia.
Trzeci raz dzisiejszego dnia wyłam przy materiale o dziewczynce, która urodziła się miesiąc za wcześnie i ważyła tylko 450 gramów. Maleńka istotka, która spędziła kilka dobrych miesięcy w inkubatorze i jej dzielna mama. Była tak delikatna, że każdy dotyk kończył się siniakiem na jej ciele. Do tego smutny wzrok moich dzieci, pytania, co się stało, że urodziła się tak szybko i mój łamiący się głos.
Mów mi “miętka bułka”
To normalne, że takie rzeczy nas wzruszają. Ba! Nawet powinny! To oznaka człowieczeństwa. Ale żeby tak od razu wyć… no tego nie pojmuję. Kiedyś taka nie byłam, wydaje mi się, że to macierzyństwo tak na mnie wpłynęło. Także tego… mów do mnie “miętka bułka”. A jeśli też wzruszasz się jak wariatka do łez, to przybij pionę!