Nieczęsto o tym mówię, właściwie to prawie wcale. Dlaczego w takim razie chcę Ci dzisiaj opowiedzieć moją historię? Chyba dopiero do tego dorosłam. Chcę też, żebyś wiedziała, że wczesne poronienie też boli i ma ogromny wpływ na dalsze życie.
Bez względu na to, kiedy kobieta traci dziecko, ma prawo do przeżywania tego, co się stało i nie próbuj jej wmawiać, że ma natychmiast przestać. Ze mną to zostanie już na zawsze, dlatego opowiadam Ci moją historię.
Spis treści
Będę… mamą!
Jest sierpień 2012 roku, cieszę się jak wariatka! Będę mamą! Jestem 3 miesiące po ślubie i nie wierzę, że tak szybko się udało. Marzyliśmy o tym i snuliśmy plany, w końcu się udało. Dowiaduję się miesiąc przed moimi 24 urodzinami – to najpiękniejszy prezent, jaki mogłam dostać! W ciąży jest też moja koleżanka, obie urodzimy w kwietniu.
Badanie Beta HCG potwierdza dwie kreski na teście, ale nikomu nic nie mówimy. Wiemy, że lepiej poczekać do 12 tygodnia, tak będzie bezpieczniej. Radość rozsadza mnie od środka, chcę krzyczeć, że się udało. Kupuję malusie skarpetki i cierpliwie czekam na wizytę u lekarza. Będę… mamą!
Wszystko będzie dobrze…
Nie umiem wyrazić słowami naszej radości. Wszystko układa się dokładnie tak, jak powinno. Jesteśmy u znajomych, nie wytrzymuję i spontanicznie mówię, że jestem w ciąży. Zostajemy na noc, a nad ranem budzi mnie ból brzucha. Wiem jednak, że to normalne, czasami przecież na początku może pojawiać się uczucie nieprzyjemnego ciągnięcia. Nie mówię nikomu, gdy pojawia się plamienie, czytałam przecież, że i tak może być.
Pękam, gdy jest tego więcej, a ból staje się nie do zniesienia. Mąż wiezie mnie do szpitala, przyjmują mnie od razu. Na USG jest wszystko w porządku, ciąża wczesna, ale jest. Dostaję leki i zostaję na noc na obserwację na oddziale ginekologicznym. Dziewczyna obok ma podobną sytuację, tylko maluch nieco starszy. Robią mi ponownie badanie Beta HCG i zasypiam z przekonaniem, że wszystko będzie dobrze…
Wielka radość, a potem tylko… pustka
Około północy budzi mnie okropny ból. Wiem, co się właśnie dzieje. Przychodzi lekarz i zaczyna słowami: “nic z tego nie będzie, ale czekamy do rana…”. Nie słyszę już dalszych słów, szumi mi w uszach. Chwilę potem zasypiam. Rano na obchodzie traktują mnie jak intruza. Kogoś takiego, nad kim nie warto się zastanawiać, bo przecież “nic z tego nie będzie”. Tylko to “nic”, to moje dziecko…
Czekam. Czekaniu towarzyszy dźwięk bijącego serduszka, podczas KTG dziewczyny z łóżka obok. Płaczę i ukrywam twarz pod rąbkiem kołdry. Wiesz, to chyba było najgorsze, że na sali było kilka kobiet i to jedno, małe, bijące serce. Nikt nie zastanawiał się, co czuję, a ja właśnie traciłam dziecko. Dla nich to była tylko nic nieznacząca, wczesna ciąża. Przecież tak się czasami zdarza, to NORMALNE.
Nie opiszę Ci wszystkich szczegółów, napiszę tylko, że w końcu straciłam moje dziecko. Tak, bo dla mnie to było dziecko i myśl sobie co chcesz, ale każda strata cholernie boli. Nie tylko wtedy, gdy dziecko jest większe. Bo wiesz, była wielka radość, a potem tylko pustka…
Dużo milczenia i jeszcze więcej trudnych słów…
Dostaję wypis i zwolnienie. Garść leków i informacji, co może się dziać i jak reagować. Mówię tylko najbliższym i tym, którzy wiedzieć powinni. Nie chcę o tym opowiadać, głównie milczę i udaję, że jestem cholernie silna. Z perspektywy wiem, że to było zupełnie bez sensu, że za długo tłumiłam to w sobie. Każda z nas ma prawo przeżyć to po swojemu, ale dobrze jest znaleźć ujście emocji.
Trudno było mi o tym mówić, trudniej było słuchać słów, że to się zdarza, że tak wcześnie to mniej boli, i że niedługo zajdę znowu w ciążę, bo przecież tak jest najczęściej. Proszę, nie mów takich słów kobiecie, która straciła dziecko, bez względu na to kiedy i jak. Przytul, wysłuchaj i bądź, nie oceniaj i nie dawaj dobrych rad.
Nie krzyczę, nie opowiadam szczegółów. Jest dużo milczenia i jeszcze więcej trudnych słów, które są tylko w mojej głowie…
Co zrobiłam źle, czy to moja wina…
Podobno prędzej lub później w głowie każdej kobiety pojawia się myśl, że to wszystko moja wina. U mnie pojawia się dosyć szybko. Pytam siebie, co zrobiłam źle i czy mogłam tego uniknąć. Nie wiem co się dzieje i dlaczego tak się stało.
Kolejne tygodnie przynoszą trochę ukojenia, znowu staramy się o dziecko. Mijają miesiące i nic się nie dzieje. Przed pierwszą ciążą mocno przytyłam, stawiałam na tarczycę, ale każdy specjalista mówił, że wszystko jest w porządku. Teraz wracam ponownie do śledztwa i szukam przyczyny wzrostu wagi i… poronienia. Chodzę też na terapię.
Niedoczynność tarczycy i poronienie
Trafiam na wspaniałego lekarza, robi więcej badań i dokładny wywiad. Obstawia tarczycę jako winowajcę wszystkiego. Potwierdza diagnozę niedoczynności tarczycy i wdraża leczenie. Pierwszy cykl z lekami, a ja zachodzę w ciążę. Znowu plamię i znowu boli mnie brzuch. Dużo leżę i łykam leki na podtrzymanie. Co 2 tygodnie widzę się z moim lekarzem, słucham serduszka i widzę machające do mnie malutkie rączki.
W głowie jednak coraz więcej wyrzutów do samej siebie. Mogłam przecież szybciej znaleźć odpowiedniego lekarza, może wtedy hormony utrzymałabym na wodzy i wszystko wyglądałoby inaczej? Koniec myśli, jestem w ciąży i tylko to się liczy. Tak przynajmniej mówią wszyscy wokoło…
Uśmiecham się i ostrożnie cieszę, że będę mamą. Córka koleżanki ma już kilka miesięcy, jest śliczna i tak pięknie się uśmiecha. Ja w środku wciąż jednak liczę ile miesięcy miałoby moje dziecko, zastanawiam się, czy zaczynałoby gaworzyć i jak spałoby w nocy. Biorę coraz większe dawki leku na niedoczynność i pilnuję badań, nie chcę tym razem nic przegapić. Nie wiem, czy przyczyną była nieleczona tarczyca, czy to “tylko” jedno w wielu “samoistnych poronień bez znaczenia”. Ale cały czas towarzyszą mi pytania o to, co zrobiłam źle, czy to moja wina…
Jestem… mamą!
Tym razem się udaje – w grudniu kolejnego roku na świat przychodzi moja Zosia. Wymarzona, wytęskniona i idealna. Po porodzie pojawiają się u mnie komplikacje, a ja nie widzę jej przez kolejne 12h. Budzę się w nocy, nie czuję ruchów, nie widzę dziecka. Boję się, że ją też straciłam. Mąż wysyła mi zdjęcie pięknego, czarnookiego bobasa. Jest, żyje. Zasypiam spokojna.
Jestem mamą. Kogoś na ziemi i kogoś w niebie. Niecałe dwa lata później jestem na końcówce kolejnej ciąży. Znowu pilnuję tarczycy, a hormony po raz kolejny szaleją. Mam już bardzo wysoką dawkę leku, a do porodu już tylko miesiąc. We wrześniu 2015 na świat przychodzi Julia – dziewczynka z jeszcze czarniejszymi oczkami i burzą włosów. Jestem mamą!
Masz prawo przeżywać to po swojemu!
Mimo dwóch wspaniałych córek, poczucie straty nie mija. Kilka razy w roku wpadam w nostalgię, płaczę. Myślę, jakby to wszystko mogło wyglądać, liczę lata i zastanawiam się jakby to było mieć trójkę dzieci. Ale dużo więcej już rozumiem, a dzisiaj dzielę się moją historią. Pierwszy raz opowiadam komuś ze szczegółami. Dlaczego? Żeby pokazać, jak to mocno może boleć i jak może wpłynąć na życie. Że to nie jest jakieś tam poronienie, a coś, co może siedzieć w nas bardzo długo.
Chcę, żebyś wiedziała, że masz prawo przeżywać, płakać, krzyczeć, rozważać, śmiać się, cieszyć kolejnym dzieckiem i robić wszystko to, co dyktuje Ci serce. Każda strata boli, bez względu na to, jak duże było dziecko. Nie słuchaj, że jesteś jedną z wielu, że zdarza się to często i nie powinnaś w ogóle o tym myśleć. Każda kobieta przeżywa stratę inaczej, każda ma też inną wrażliwość i inne potrzeby. Masz jednak prawo przeżywać to po swojemu! Straciłaś dziecko.
Przeczytaj też: KAŻDA STRATA DZIECKA BOLI TAK SAMO – DZIEŃ DZIECKA UTRACONEGO
Madziu, bardzo się cieszę z tego wpisu i ściskam mocno. Przeżyłam to samo, bolało jak diabli i niestety miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie. Do dziś mam żal do lekarzy za tak lekceważące podejście do straty dziecka – leżałam na sali z dwiema paniami w zaawansowanej ciąży. Mam żal do moich koleżanek, które po prostu odwróciły się do mnie plecami, jakbym była jakaś trędowata. To nic że to było już tak dawno temu, że mam dwie wspaniałe córeczki, ból pozostanie pewnie na zawsze…
Niesamowite. Madziu. Joanno. Myślałam, że samotnie przeżyłam w szpitalu to co przeżyłam… A jednak nie jestem z tym sama. Wierzę głęboko, że dziś już w szpitalach jest inaczej. Ale wtedy 9 lat temu… Moja pierwsza ciąża była tak jak twoja Madziu. Od razu po ślubie. Byłam taka szczęśliwa… Także od razu straszenie panika lekarza, bo wyniki tarczycy złe. Szybko endokrynolog. Branie leków na podtrzymanie, euthyroksu. Nie sądziłam, że może się coś wydarzyć… Brzuszek lekko urósł. Byłam taka szczęśliwa… I nagle pod koniec I trymestru… Rutynowa kontrola. Serduszko nie bije już. Do szpitala… W szpitalu leżałam kilka dni. Zero empatii serdeczności, zrozumienia, zero uczuc od kogokolwiek… Dowiedziałam sie jedynie, że ciąża jesy duża jak na koniec 3 miesiąca. Boją się od razu ingerować, łyżeczkowac. Ale od tygodnia jest martwa. Więc przez kolejne 2 dni podają leki poronne… Leżę. Nie wiem wogole co się ze mną dzieje, obok leży Pani co urodziła, odwiedza ją rodzina… Gratulują… Obok niej Pani zaraz rodzi, ma skurcze. A ja pod oknem nawet nie wiek czy to wszystko prawda. Wpadam w histerie opanowuje sie potem znów… Nie mogę uwierzyć. Co zmiane przychodzi lekarz i od nowa pyta co z czym… Na kolejny dzień plamienia nie pamiętam już któryś. Wstaje resztka sil, b nie jem nic nie mogę jeść do zabiegu… Resztka sił idę do rejestracji staje. I zaczynam krzyczeć… Na cały korytarz… Ze Zwariuje. Ze msm dość, że mają mnie wziąść na zabieg, że to pastwienie sie leżeć z kobieta ktora urodziła! Ze zwariuje… Wzięli mnie… Wciągu godziny… Zabieg byl skomplikowany, naruszona macica. Dziecko bylo duze jak na wiek ciąży… Pytają czy chce pochować. Nie mogę uwierzyć w to wszystko… Ledwo wybudzili mnie z narkozy bo za dużo musialam dostać leków na łóżku dostałam potwornej trzesiawki, ale przynajmniej nic nie czułam… Nie czułam bólu… Tego rozrywającego serce. Zlitowali soe… Wtrącę ze tydzień później trafilam z krwotokiem znów… Zostałam okrzyczana ze jestem nieodpowiedzialna i mase innych… Tylko płakałam. Nie miałam sil walczyć jak dziś bym walczyla… Wracając do zabiegu Przewieźli mnoe na sale z dziewczyną w podobnej sytuacji… Tak mocno jej współczułam. Bula w 4 tygodniu… Co kilka godzin mówili jej jest szansa, nie ma szansy i tak przez kolejne 2 dni aż poroniła… Nikt mnie wtedy tak nie rozumiał jak ona… Nikt nie rozumiał jej tak jak ja… Dużo czasu zajęlo mi zrozumienie, że to nie moja wina, ze to iak mnoe potraktowano… Nie zasłużyłam na to. Nigdy tego nikomu nie napisałam. Nie opowiedziałam… To pierwszy raz… Dziewczyna która byls wtedy ze mna 2 lata nie mogła wyjść z depresji, wspierałam ją… Ja wyszłam z domu po kilku tygodniach, pomogła mi wiara. Bóg… Choć wtedy tak wiele miałam żalu w sercu… Nikt nie rozumiał tylko ci co stracili… Najblizsi, bali się, widziałam strach w ich oczach… Wstydziłam sie ludzi… Częściowy ból ukoils corcia. 1.5 roku później… Bo tyle musiałam czekać… Ns lekach, leżąc od początku do 14 tyg i od 29 do końca… Na krążku, lekach zastrzyk e tyłek na rozwój płuc dziecka. Feneterol hamujaco skurcze. Szpital dom, szpital dom… Urodziłam zdrowa córeczke. Jedynie kobiety co przeszły strate niewazne na jakim etapie! To zawsze tak samo boli… Tylko wy wiecie jak wygląda potem ciąża… Kolejne dwie były jeszcze gorsze.. Straciłam je. Na samym poczatky… 5 tydzień i 6 tydzień… Diagnozy trombofilia itp itd… Ten ból towarzyszy mi do dziś… W straty towarzyszą każdego dnia w moim wychowaniu corki, w podejściu do niej… Często nadwrażliwości, lęku… Świadomość, że moglabyk mieć 4 a mam 1…. 3 aniołków w niebie… I tak już zostanie w moim przypadku… Wspieram każda kobiete która to przeszła… Wiem jaki to ból, jak ogromna zaloba… Kiedy w 5 tyg lekarz ci mówi : czego ryczysz… To był tylko poczatek! Mialam odwage w 4 ciąży odpowiedzieć ze nie życzę sobie!!! Takich uwag!!! 🙁 boli… Postawa ludzi,…
Chciałam jeszcze dodać że w kolejnych 2 stratach to ja postanowiłam nie kryć sie z uczuciami… Płakałam ile potrzebowałam, mówiłam co czuje… Moi bliscy nauczyli sie mbie wspierać… Dziś pozwalaja mindo tego wracać ile razy trzeba… Chcę jeszcze dodać o osobie która byla mi bliska… Tak myślałam więc spotkałam sie z nią po ostatniej stracie 3 tyg po. Zupełnie rozbitam ona była wtedy w swojej drugiej zdrowej ciąży… I widząc mój stan strate opowiadała przez godzinę jak jej ciężko, bo ją mdli… Jak trudno jej wytrzymać tą ciąże… Pamiętam to i zapamiętam do końca… To bylo ostatnie spotkanie. Po ktorym napisałam nie po drodze nam… Nie dajcie się nigdy tak traktować. Przepraszam za to se tak sie wylalam… Pierwszy raz… Bardzo wspieram i rozumiem każda kobiete po stracie…. Po stracie niezależnie od miesiąca… Nie zaleznie jak nazywa to lekarz płód, embrion, to nasze dzieci były i będą zawwze… ❤️
Strata dziecka niesamowicie boli i zostawia w sercu ogromną pustkę. Niestety, po szpitalnej wizycie zazwyczaj dochodzą okropne obrazy i wspomnienia. To cholernie trudne, przez co muszą przejść mamy po stracie. Tulę Cię mocno i wysyłam moc dobrych myśli <3 Dziękuję za Twoje słowa i Twoją historię - czasami trzeba to wszystko z siebie wyrzucić. Może nasza otwartość pomoże innym zrozumieć, co czujemy, jak należy rozmawiać i spierać rodziców, którzy stracili dziecko. Warto mówić też głośno o prawach kobiet i warunkach w szpitalu, może wtedy się coś zmieni.
Jakbym czytała o sobie. Dziekuję.
Czytam artykuł i czuję jak łzy napływają mi do oczu, ja w niebie mam 4 aniołów. Wszystkie poronienia bardzo przeżyłam ale najgorsze były 2, jedno w 18 tyg, 2 w 19 tyg gdzie serce córeczki biło jeszcze 2 godz po urodzeniu, a ja lezalam i słuchałam jak aparat coraz rzadziej pika, musiałam czekać aż ucichnie, lezalam sama, zero wsparcia, po czyszczeniu przyszedł lekarz który miał dyżur i wręczył mi wizytówkę i mówi że ma prywatny gabinet jakbym chciała sobie jakieś badania zrobić. Szok, ból, zły i złość….. Dziś mam 2 zdrowych dzieci, ale na cmentarzu jestem częstym gościem, odwiedzam moje 2 aniołki które zostały godnie pochowane. Choć to wszystko wydarzyło się 10 lat temu, rana w sercu tylko lekko się zabliznila, często płaczę i zastanawiam się jak by to było gdyby w domu była 4 dzieci albo i 6.., nieocenionym wsparciem jest mój mąż i za to mu dziękuję.
Dziękuję za ten wpis. Utraciłam dwoje dzieci i mimo upartego szukania przyczyny ciągle spotykałam się z upartym stwierdzeniem że to statystyka. Mam piękna córeczkę, ale dwa dni w roku w rocznicę poronień zamykam się w pokoju i płaczę. Dziewczyny, trzymajcie się!
Kochane Kobietki, niestety taka jest brutalna rzeczywistość w szpitalach… Przeżyłam to samo co Wy, najpierw po ślubie diagnoza “zakaz od endokrynologa starania się o dziecko ze względu na tarczycę” i tak 3 lata intensywnego leczenia… Potem “zielone światło”, tarczyca w porządku… radość i od razu się udało… dwie piękne kreski na teście… Krótko trwała ta radość… tylko 8tyg. Szpital, badania… leki na wywołanie… potworny ból psychiczny i fizyczny… Leżałam sama w sali na końcu oddziału, jak lekarka przyszła na obchód powiedziałam, że bardzo boli, to usłyszałam że “jak dupy dawałaś to nie bolało a teraz jęczysz, dostałaś leki na wywołanie to i masz skurcze jak przy normalnym porodzie” i to od lekarki u której byłam prywatnie na potwierdzenie ciąży… (aczkolwiek określenie lekarka w stosunku do tej baby to stanowczo nie na miejscu). Calutką noc przepłakałam gryząc z bólu poduszkę, nawet zwykłego ibupromu na złagodzenie bólu nie dostałam. Minęły 3 lata a ja nadal się nie pozbierałam… Nie mam dzieci… Mam tylko mojego Aniołka w niebie, którego nazywałam Okruszkiem jak jeszcze miałam go pod sercem…. Bliscy bali się powiedzieć co kolwiek, nie wiedzieli jak mi pomóc… i tak prawdę mówiąc byłam z tym zupełnie sama…
Moja ciąża we wrześniu tego roku, też 3 miesiące po ślubie. Zakończona 7 października. Najbardziej bolesne słowa “wsparcia”: 1) Za wcześnie zrobiłaś test. Niepotrzebnie się nakręcałaś. 2) Następnym razem się uda. 3) Na tym etapie to tylko zlepek komórek.
Ja straciłam dziecko niedawno, tuż po tym, jak się zaczęła ciąża. Wiedziałam, że w niej jestem, szybko zrobiłam test. Mężczyzna, którego kochałam, który mówił, że chce, żebym była jego żoną, rzucił mnie w kilka dni po poczęciu, nie uwierzył, że mogę być w ciąży, nie wierzył też, gdy poroniłam. W dodatku przyjaciółka w 8 miesiącu ciąży się na mnie obraziła i napisała mi, że nikt mnie nie lubi, że żaden mężczyzna mnie nie zechce, a ja w przeciwieństwie do niej będę miała szansę nazwać swoje dziecko tylko, jeśli ktoś mnie z łaski przeleci. Cieszę się, że przeczytałam to z opóźnieniem, bo napisała to tuż po tym, jak poroniłam, idealnie wyczuła. A ja czuję się, jakbym straciła rodzinę, bo straciłam. I jak mam komuś to mówić?
Chciałabym, żeby Maciej mi powiedział, że będzie dobrze, że nawet, jeśli mnie nie akceptuje, gdyby nasze dziecko się urodziło, chciałby je. Kochałby je.
Ehhh… jak to boli. Mnie pociesza tylko ta myśl, że gdybym urodziła pierwsze dziecko, to na świecie nie byłoby na pewno mojej wspaniałej córki (zaszłam w ciążę 3 miesiące po poronieniu). Pomimo 2 zdrowych dzieci, to pierwsze jest w moim sercu. W tym roku miałoby 10 lat…
Jest 10maj 2019roku trafiam do szpitala. To 11tydz. Trafiam na oddział patolog ciąży. Przyczyna-lekkie krwawienie. Czekam na wizytę. Badanie USG lekarz nie musi nic mówić w tym momencie bo podczas usg czuje duży wpływ krwi że. Ta chwilę zapamietam do końca życia. Lakarz pokazuje brak akcji serduszka. okazuje się że od dwóch tygodni już jej nie ma. Jak to? Dwa tygodnie temu byłam u lekarza slyszalam widziałam małego człowieczka. 😌 lekarze z pielęgniarkami szukają sali dla mnie odpowiedniej. Trafiam na salę z dziewczyną która już jest po zabiegu. Jest wieczór. Czekamy do rana na kolejne usg. Dostaje leki. Mija pół dnia. Mam wyrzuty że staje się to kiedy jestem w WC….. Choć nie wiem czy taki widok by mnie bardziej ni przeraził na łóżku szpitalnym. Zabieg. Wracam do domu. Dochodzi do mnie co się stało. Długo było ciężko. Był psycholog. Po trzech misiacach znów się staramy….. Ale nic z tego. Nie wychodzi. Mijają miesiące wizyty j lekarzy leki. Nic jest 2020 rok. Pandemia. Trafiam na lekarza z. nfz. Mimo złego nastawienia na nasza służbę zdrowia z której pomocy do tej pory nie korzystałam. Badania leki wyniki. Mam 30lat okazuje się że mój organiz nie funkcjonuje już normalnie -tylko jak. U kobiety po 50….
Jest 6pazdziernik 2020 roku kolejna wizyta usg jest kilka malutkich pęcherzyków. Lekarz nie pociesza mówi , że to jak loteria owocna owulacja u mnie może zdarzyć się raz na rok a może i wogóle.
Mimo wszystko nie poddaje się😊 To już półtora roku od straty. Może teraz albo nigdy.
21pazdziernik robię test ciążowy. Druga kreska jest slaba …. Za pare dni powtarzam test. Widać już dwie 🥰
5listopad jestem u lekarza jest to 8tydz znów widzę małego człowieczka i bijące serduszko.
Nie wierzę .. To mały wieki cud😊
Dziś jest 18tydzien. Czekamy na wyniki badań amnio punkcji(stwierdzona przepuchlina pepowinowa) usg i testy wychodzą dobrze. Lekarz nie straszy uważa że będzie wszystko dobrze. Jutro będzie wynik.
Nie jest ważne jaki.
To byl jest i będzie moj mały wielki cud. Życie nam pokaże co będzie za. 4.5miesiaca….
Jestem dobrej myśli😉
Trzymam kciuki za Ciebie i maluszka! <3 Głęboko wierzę, że wszystko będzie dobrze!
Straciłam moją córeczkę w 35 tc. To była moja 3 ciąża. Gdy zaszłam w ciążę byłam bardzo szczęśliwa. Wszystko już wydawało się takie proste i przewidywalne. Chyba od początku myślałam, że to będzie dziewczynka. Wszystkie badania wychodziły prawidłowo a mój ginekolog gratulował mi na każdej wizycie, że wszystko jest ok. Wydawało mi się, że to wszystko będzie takie łatwe.
Aż do momentu gdy gorzej zaczęłam czuć ruchy małej. Miałam wizytę u mojego lekarza dzień później i niestety już wtedy było za późno. Moja córeczka odeszła.
Moment gdy okazało się że jej serce przestało bić dla mnie zatrzymał czas, zniweczył całą nadzieję.
Myślałam, że to koszmar z którego się obudzę, ale się nie obudziłam.
Zdrowa, okręcona pępowiną, ale nie koniecznie to mogło być przyczyną maleńka dziewczynka urodziła się 3 lata temu. Nie zapomnę o niej nigdy. Większego bólu chyba nie da się przeżyć niż śmierć dziecka. Ten wielki smutek zostaje z nami chyba na zawsze.