Rodzicielstwo jest ważne. Jednocześnie to taka ciekawa rzecz, na której każdy się zna – każdy lepiej niż Ty. Co ciekawe, większość osób nie pozostawia miejsca na własne zdanie w tej kwestii, a manifestuje swoje w każdej możliwej sytuacji. Wszyscy wiedzą lepiej od Ciebie jak wychowywać, ubierać, ile dzieci mieć i jak powinny się rozwijać. Nawet rząd jest tą kwestią mocno zaaferowany, a swoją cegiełkę dokłada też kościół. Bo w tym kraju MUSISZ mieć dzieci, które wychowasz wg konkretnych reguł. Ale co w przypadku, gdy ja nie chcę dzieci?
Wpis napisała moja czytelniczka w ramach cyklu #zwierzenia.
Spis treści
Posiadanie dzieci jest naturalne
W mojej rodzinie, i myślę, że także w wielu innych, nikt nie pyta człowieka, czy chce mieć dzieci. Takie pytanie po prostu nie pada. Zwyczajnie nikt nie zakłada, że odpowiedź mogłaby być przecząca. Nikt o to nie pyta, bo większości zdaje się, że to nie jest kwestia decyzji, a powinności, obowiązku, natury . Nikt nie pyta, bo posiadanie dzieci jest naturalne, niemal tak samo jak oddychanie. Człowiek przecież po to jest na świecie, żeby zostawić coś po siebie, najlepiej w postaci potomstwa. Przekazać geny, przedłużyć ród, nazwisko.
A moim zdaniem posiadanie dzieci nie powinno być czymś normalnym czy naturalnym lub nie. Nie powinno być czymś, czego oczekuje od Ciebie społeczeństwo czy ktokolwiek inny. Rodzicielstwo powinno być świadomą, poważną decyzją. Decyzją, którą człowiek podejmuje odpowiedzialnie. Bo to przecież jest zobowiązanie na całe życie.
Nikt nie pyta o posiadanie dzieci, a co więcej, nikt deklaracji o braku chęci rozmnażania nie bierze na poważnie. Jakby to była zwyczajna fanaberia, typu czerwone włosy albo rzucające się w oczy odważne cięcie. W końcu kiedyś odrosną, kolor się zmyje i trzeba będzie wrócić do standardowej fryzury. I w rozmowie z osobą, która deklaruje, że nie chce mieć dzieci, pojawia się szereg kontrargumentów. Nikt nie mówi, a raczej niewiele osób jest w stanie odpowiedzieć: to jest okej, szanuję Twoją decyzję. Raczej pojawiają się stwierdzenia, które z jednej strony mają zaświadczyć, że decyzja może się łatwo zmienić, a z drugiej wskazać wady takiej postawy.
Często można usłyszeć, że:
- Na pewno się odmieni. Matka natura w końcu zapuka do twych drzwi, i powie: „Ileż mogę czekać? Rób dzieciaka! Szybko!”
- Kiedy się pojawi TEN WŁAŚCIWY, to z nim na pewno dzieci będziesz chcieć.
- Kto na starość poda szklankę wody?
Z tymi wszystkimi argumentami chcę się tutaj rozprawić.
Czy jestem hipokrytką?
Nie chcę mieć dzieci, ale wielu z moich przyjaciół i znajomych dzieci ma, i to jest okej. Ostatnio dwie moje przyjaciółki urodziły córeczki. Naprawdę mega się cieszę, że obie mają te swoje małe istotki. Cieszę się ich szczęściem. I za każdym razem nie mogę się doczekać, aż poznam nową na świecie kruszynkę. Nie boję się wziąć jej na ręce, nie przekładam spotkań z przyjaciółkami, bo dzieci są w porządku. Ale sama nie chcę tego, nie zazdroszczę przyjaciołom, nie analizuję, jak wyglądałaby moja córeczka, nie chcę mojej córeczki.
Czasem myślę, że nie powinnam się cieszyć z macierzyństwa innych, zastanawiam się wtedy, czy jestem hipokrytką?
Lubię dzieci
Kiedy słyszę o ludziach, którzy deklarują, że nie chcą mieć dzieci, często pojawiają się stwierdzenia, że te osoby nie lubią dzieci. Nie lubią przebywać w towarzystwie dzieciaków, bo je denerwują, są za głośne itp. U mnie to wygląda inaczej, bo ja dzieci lubię. Lubię i – co więcej – wiem jak się nimi zajmować. W mojej rodzinie zawsze jakieś małe osóbki były, wychowywałam się z dużo młodszym rodzeństwem ciotecznym. Umiem opiekować się dziećmi i przyznaję, że ciałkiem to lubię. Oczywiście przez ograniczony czas .Jestem tą ciocią, która bawi się z najmłodszymi i lubi spędzać z nimi czas. I czasami czuję, że tym bardziej z moim podejściem powinnam mieć potomstwo. A dodatkowo niektórzy bliscy komunikują mi to bardzo dobitnie.
I nawet ciekawy przypadek miałam w wakacje, pojechaliśmy z przyjaciółmi i ich 2,5-letnim synkiem na weekend nad morze. Obawiałam się trochę tego wyjazdu, a naprawdę było super. Młody był nawet grzeczny i fajnie się razem bawiliśmy.
Kogel-mogel
Niedawno natrafiłam na ciekawy post o filmie „Kogel-mogel” i to chyba pokazuje trochę, jak myślałam w zasadzie zawsze. Pamiętam, że oglądałam ten film i jego kontynuację „Kogel-mogel2” z rodzicami wiele razy, jako pewnie ok. 10-letnia czy nastoletnia dziewczyna. W pamięć zapadła mi szczególnie scena, kiedy Kasia mówi rodzinie, że jest w ciąży. Płacze, bo nie chce dziecka, chce iść na studia. I pamiętam, że już wtedy byłam sercem z Kasią i wiedziałam, że to, czego ona chce jest ważne. Jak najbardziej rozumiałam, że studia, a nie dziecko. Dziwiłam się szczęśliwym minom zadowolonej rodziny, która zupełnie nie rozumiała, że to nie jest szczyt marzeń i można chcieć żyć inaczej.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci
Tak naprawdę wydaje mi się, że ja nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie wiem, jak to było, kiedy byłam dzieckiem, ale nie pamiętam, żebym marzyła o posiadaniu potomstwa. Kiedy jako nastolatka myślałam o swojej przyszłości, owszem, widziałam się z mężem, ale nie widziałam w wyobraźni swoich dzieci. I wydaje mi się, że zakładałam, że mogę je mieć jako coś naturalnego, ale nie było to moje marzenie czy świadomy wybór. I z biegiem lat coraz mocniej kiełkowała we mnie świadomość, że ja tych dzieci nie chcę mieć.
Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz
Brak dzieci w małżeństwie jest sprawą przykrą. Tak zostałam wychowana i wiem, że to cały czas we mnie tkwi. Na tyle głęboko, że nadal, mimo że świadomie nie chce mieć dzieci, zdarza mi się postrzegać bezdzietne małżeństwa w kontekście negatywnym i zwyczajnie im współczuć. A przecież sama wiem, że może to być po prostu kwestia decyzji. Tak głęboko siedzą we mnie przekonania wpojone przez rodziców i bliskich.
Rodzicielstwo to odpowiedzialność dwóch osób, wspólnie z mężem podjęliśmy decyzję, że nie będziemy mieć potomstwa. Bardzo się z tego cieszę. To poważna decyzja i myślę, że byłoby bardzo ciężko, gdyby jedna strona bardzo chciała, a druga wcale. Szczególnie że bardzo kocham mojego męża, myślę, że to TEN JEDYNY. I mimo to, nie chcę mieć z nim dzieci. Jesteśmy szczęśliwi bez nich.
Czy to się nigdy nie zmieni?
Podjęłam poważną, odpowiedzialną decyzję. Mam 34 lata i myślę, że jej nie zmienię. W jakimś stopniu jestem świadoma większości obowiązków i odpowiedzialności spoczywającej na rodzicach. Szczególnie kwestie wychowania mnie przerażają. Im więcej czytam psychologicznych książek, tym bardziej przekonuję się, jak ogromne znaczenie w procesie formowania się psychiki młodego człowieka ma dom rodzinny. Jak istotne są takie kwestie jak postawy rodziców, sposoby rozwiązywania problemów, czy umiejętność rozmowy. Zwyczajnie boję się, jakie błędy mogłabym popełnić, a co jeśli moje dziecko nie byłoby dobrym i wartościowym człowiekiem?
Z drugiej strony biorę pod uwagę, że matka natura sobie o mnie przypomni. Nie wiem, czy to możliwe, ale w rozmowach z przyjaciółmi i znajomymi słyszałam o takich przypadkach i późnym rodzicielstwie, bo się jednak odmieniło.
Sprawa posiadania dzieci jest tak ważna, że upieranie się, gdy sercu jednak się odmieniło, nie byłoby mądre. Zakładam więc, że rzeczywiście może się odmienić. Ale to od razu nie oznacza starania się o dziecko. W moim przypadku musi się odmienić dwóm osobom, a to raczej mało prawdopodobne.
Odmieni się, gdy zdarzy się wpadka i nie będzie wyjścia
Można też powiedzieć, że przecież wiele ciąż nie jest planowanych. Ludzie „wpadają” i później okazuje się, że to wspaniała nowina, dają radę, są mega szczęśliwi. Znamy wszyscy takie przypadki, ja też. Dodatkowo czytając o instynkcie macierzyńskim i różnych kwestiach związanych z rodzicielstwem spotkałam się ze stwierdzeniem, że instynkt pojawia się dopiero w momencie zajścia w ciążę.
Jest w serialu „Przyjaciele” taka scena, kiedy Rachel robi z Phoebe i Moniką dodatkowy test, żeby mieć pewność, czy na pewno jest w ciąży. Phoebe odczytuje wynik i mówi początkowo, że jest negatywny. Rachel zaczyna płakać, i mimo że stwierdza, że to dobrze, widać jednak, że żałuje, że jednak nie jest w ciąży. Phoebe mówi prawdę, że test jest pozytywny, a pierwotnie skłamała. Zrobiła to, żeby Rachel wiedziała, jak naprawdę się z tym czuje. To pokazało, że naprawdę chciała tej ciąży.
Można powiedzieć, że ja też robiłam taką weryfikację i to tylko potwierdza mój brak chęci posiadania potomstwa. Wiem, że ta decyzja jest słuszna, bo gdy zdarzy się opóźnienie okresu, mimo stosowania antykoncepcji, jest ono stresujące i straszne. Nie cieszy mnie możliwość, że jestem w ciąży, wręcz przeciwnie. Perspektywa nieplanowanego rodzicielstwa mnie przeraża, stresuje, smuci i jak złapana w potrzask sarenka usilnie szukam ucieczki.
Boje się, że stracę coś bardzo ważnego
Tak naprawdę biorąc pod uwagę możliwe konsekwencje i utracone możliwości związane z decyzją o nieposiadaniu dzieci, najbardziej boję się, że tracę ważne doświadczenie. Tracę poznanie tej bezwarunkowej miłości, jedynej w swoim rodzaju, którą czuje tylko rodzic. I nic nie jest w stanie mi dać takiego uczucia. Nic go nie zastąpi, nic go nie odzwierciedli, żaden zamiennik mi go nie da.
Obawiam się, że tracę możliwość patrzenia, jak młody człowiek, który jest częścią mnie, się rozwija, jak kształtuje się jego osobowość, jak się uczy, jak się zmienia, jak wchodzi w dorosłość. Tracę tak wiele doświadczeń, które dane są rodzicom.
Co ze starością? Kto poda szklankę wody?
Patrząc na moją babcię, dom pełen dzieci i wnuków, myślę sobie, że to super, że jesteśmy. I co byłoby gdyby babcia, bo dziadek już nie żyje, była teraz zupełnie sama? I mimo tych myśli i świadomości, że babcia jest szczęśliwa, że nas ma, decyduję się na ryzyko samotnej starości. Z pełną odpowiedzialnością, nawet jeśli miałabym tego kiedyś żałować.
Rodzicielstwo z katastrofą klimatyczną w tle
Nie jestem freakiem ochrony środowiska, ale temat zdrowia naszej planety bardzo mnie interesuje. Obawiam się, że jeśli nic z tym nie zrobimy, a na razie robimy niewiele, katastrofa klimatyczna się zdarzy, może nawet prędzej niż myślimy. I naprawdę nie chce zostawiać mojego dziecka na takie doświadczenie, a raczej na taką śmierć.
Chyba nie zaliczam się do grupy antynatalistów klimatycznych, bo groźba katastrofy klimatycznej nie jest jedynym powodem tego, że nie zdecydowałam się na dzieci, ale także ma wpływ na moją decyzję. Nie chcę, żeby moje dziecko żyło na nieprzyjaznej planecie, pełnej trujących gazów, nie chcę, by dotykały je niespotykane katastrofy, powodzie czy trzęsienia ziemi na niespotykaną dotąd skalę. Nie chcę, by bało się o swoje życie, nie chcę, by nie miało co jeść. Nie chcę dla niego takiej przyszłości. Nie chcę takiej przyszłości dla nikogo.
Co na to bliscy?
Nikt z rodziny mnie nie pytał, czy chcę mieć dzieci. Oczywiście czasem ktoś standardowo musi zapytać kiedy i stwierdzić, że na mnie czas. Ech, to chyba standard w większości rodzin. Dodatkowo nawet jeśli już wyjdzie na światło dzienne moja decyzja, bliscy nie potrafią o tym rozmawiać. Co dobitnie pokazuje przykład mojej mamy.
Mama jest aktywną użytkowniczką Facebooka. Zobaczyła kiedyś przy jakimś poście mój komentarz z informacją o decyzji nieposiadania dzieci. I może dobrze się stało, bo dzięki temu ma świadomość mojej decyzji? Chociaż na pewno nie do końca tę kwestię do siebie dopuszcza. Po tym jak to przeczytała, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że ją bardzo zmartwiłam i mam tak nie pisać, bo ona chce mieć jeszcze jakieś wnuki. Dodam tylko, że już jedną wnuczkę ma, na szczęście, inaczej nie dałaby mi chyba spokoju.
I najbardziej zaskakuje mnie oczywiście, nie to, że jest zawiedziona, ale to, że uważa, że jeśli przestanę o tym pisać, to że chyba przestanę tak myśleć. Nie chciała ze mną porozmawiać, zrozumieć tej decyzji, wysłuchać argumentów. Ale w ogóle bez względu na nie, powinna zaakceptować mój wybór. To też dziwne, bo wcześniej wydawało mi się, że dawała do zrozumienia podczas różnych naszych rozmów, że nieważne, czy będziemy mieć dzieci, czy nie, to decyzja moja i męża. Ta weryfikacja pokazała, że wcale tak nie myśli. I teraz mama oczywiście cały czas ze mną o tym nie porozmawiała, ale w rzucanych w moją stronę aluzjach i docinkach widzę, że jest zwyczajnie zła, urażona i zawiedziona.
Tak, jestem pewna – nie chcę dziecka
Posiadanie dzieci to poważna sprawa. Wybór czy je mieć, czy nie, to decyzja, którą każdy powinien podjąć w zgodzie ze sobą. To sprawa bardzo intymna i zachęcam do zastanowienia się dwa razy, zanim zapytasz kogoś kiedy w końcu dziecko, bo latka lecą, a może drugie, a teraz braciszek by się przydał. Abstrahując od levelu intymności takiego pytania, może się okazać, że to zwyczajnie sprawi komuś ból. Ból, bo co jeśli ten ktoś bardzo chce mieć dzieci, a mimo usilnych starań nie wychodzi albo właśnie stracił ciążę. Zachęcam zatem do rozmów na takie tematy tylko z naprawdę bliskimi osobami i tylko jeśli będzie wyraźna chęć z drugiej strony.
I proszę, po prostu zaakceptuj decyzję, jeśli nieposiadanie dzieci wybiera Twój bliski. Nie próbuj przekonywać, że bąbelek to największe szczęście i osoba, z którą rozmawiasz, po prostu musi go sobie zrobić. Akceptuj. Odpowiedz na wszelkie pytania, doradź jeśli ktoś pyta Cię o radę. Ale jeśli tylko informuje o swojej decyzji, zaakceptuj ją, wspieraj. Nie próbuj przytaczać kolejnych argumentów, dlaczego nie ma racji. Proszę -dla tej osoby i relacji, która Was łączy. Akceptuj.
Eve Ka
Prawie było fajnie. Prawie. Gdyby na koniec Eve nie wyskoczyła z pogardliwym, upokarzającym tekstem o “bombelku”. I już wiesz, że rozmawiasz z fanatyczną maDką piesełka czy kotełka, gardzącą ludźmi, dziećmi, wszystkim co nie ma futerka i nie liże sobie tyłka. Rozczarowałam się.
Nie chcę mieć dzieci bo ich nie lubię . W tym roku kończę 34 lata i nadal mi się nie zmieniło. Nie będę żałować swojej decyzji bo takie gadanie: “Nie chcesz mieć dzieci? Poczekaj zmieni ci się” można śmiało zastąpić: “Nie chcesz mieć raka? Poczekaj zmieni ci się”, Po prostu są na świecie osoby (niezależnie od płci),które dzieci nie chcą mieć i tyle. Bo ich nie lubią etc. a część wręcz ich mieć nie powinna. A ja osobiście nie życzę sobie, żeby mi ktoś właził z butami w moje życie. Faceta też nie mam bo podobno brzydka jestem no i nie mam najmniejszej ochoty zmieniać się dla kogokolwiek. Jeżeli mam dobry dzień i słyszę pytanie typu” A Ty kiedy wyjdziesz za mąż i będziesz mieć dzieci? Bo zegar biologiczny tyka…” odpowiadam: NIGDY. Jeżeli mam zły dzień to leci cała wiązanka inwektyw bo za stara już jestem, żeby bawić się w uprzejmości wobec osób, które z butami włażą w moje życie.
Ktoś tu jest mocno przewrażliwiony… Sama znam dwie młode matki , które mają sporo dystansu i nazywają swoje potomstwo “bombelkiem” z przymrużeniem oka. Określenie to przybiera takie zabarwienie, jakie intencje ma wypowiadająca osoba. W tekście nie wyczułam ani pogardy, ani próby upokorzenia jakiejkolwiek mamy. Wręcz przeciwnie – na samym początku tekstu autorka informuje nas o swojej wielkiej sympatii do dzieci. Skąd te nerwy pani Oli? Skąd ten afront do właścicieli czworonogów (w tekście nie ma o nich słowa!!)? Czy żyjemy w świecie, gdzie czyjeś zdanie musimy negować i podważać jakoby z przymusu społecznego?
Bardzo ważny temat poruszyła Eve Ka. Bardzo.
Moja droga koleżanka z pracy, 30 lat ode mnie starsza, zawsze powtarzała że macierzyństwo jest przereklamowane i sama nie zdecydowałaby się na dzieci, gdyby miała obecne doświadczenia. Ona mnie rozumiała – mój brak instynktu macierzyńskiego (czasem z przerażeniem słucham ludzi, którzy prorokują mi, że lada chwila się we mnie obudzi, o zgrozo!). Miałam również pewną weryfikację w swoim życiu – niedługo przed trzydziestką miałam niefajny incydent zdrowotny i lekarz poinformował mnie, że istnieje duże prawdopodobieństwo potrzeby usunięcia narządów rodnych. Był mega zdzwiony, że przyjęłam to nader spokojnie i zaczął powoli i bardzo delikatnie objaśniać mi, z czym to się będzie wiązało – nie będę mogła mieć dzieci. A ja dalej, że rozumiem i jeśli takie jest leczenie, to trzeba to zrobić. Na szczęście nie musiałam być krojona. Ale wtedy uświadomiłam sobie na 100%, że posiadanie dziecka nie jest moim marzeniem, a presja otoczenia też nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Żeby była jasność – uwielbiam dzieci moich sióstr! Śmieję się, że są to poniekąd też moje dzieci (jestem z nimi bardzo zżyta).
Mąż chce mieć dzieci. Kiedyś… Jak pytam, czy teraz, to stwierdza, że nie, jeszcze nie. Jeśli przed 40-tką nie jest gotowy, to kiedy będzie? Zobaczymy, co przyniesie życie.
Pozdrawiam
Dziękuję Ci za ten tekst.
Też mam 34 lata. Również zostałam wychowana w przeświadczeniu, że brak dzieci to jakieś nieszczęście. Babcia zawsze mówiła o jakimś znajomym małżeństwie “oni nie mieli dzieci” zafrasowanym głosem i z taka smutną miną. Jestem jedynaczką. Niedawno powiedziałam swoim rodzicom, że nie chcemy z mężem mieć dzieci, od razu zaczęli mnie usilnie przekonywać do tego, że to zła decyzja i że rodzicielstwo to same plusy. Nie chcieli słuchać naszych argumentów. Głęboko wierzą, że mi się to zmieni i mam wrażenie, że w tym widzą jedyną nadzieję na szczęście. Ale chyba swoje a nie moje. Mama mi ostatnio powtórzyła słowa taty, że szkoda, że mają tylko jedno dziecko, bo gdyby mieli dwójkę, to to drugie może by im chociaż dało wnuka. Zabolało.
A ja mam mętlik. Przez 32 lata nie chciałam, wręcz nienawidziłam dzieci. Niedawno przeszłam psychoterapię, która wyjaśniła i uzdrowiła te negatywne uczucia ale teraz nie wiem czego chcę. Mąż też jest niezdecydowany. Za to nasze rodziny są zdeterminowane. Z jego rodzicami jest o tyle lepiej, że mają już wnuki. Ale u mnie jest napięta sytuacja bo moje młodsze rodzeństwo również zadeklarowało, że dzieci mieć nie będą
Zgadzam się z tym, że jeżeli ktoś nie chce mieć dzieci, to nie powinien się zmuszać i nic nikomu do tego. Ja sama popełniłam ten błąd. Mam cudownego męża, którego bardzo kocham. Uwielbiam być żoną, ale macierzyństwo nigdy nie było moim marzeniem. Nigdy nie miałam na rękach małego dziecka. Nie umiałam sobie wyobrazić siebie jako matki. Poród, karmienie piersią, pielęgnacja noworodka – to wszystko mnie przeraża i jest dla mnie niekomfortowe. Niestety, uległam presji społecznej, jakimś takim wewnętrznym przekonaniom, że dzieci to naturalna kolej rzeczy, że prędzej czy później pasuje się o nie postarać… Mąż chciał, ja już jestem po trzydziestce, a do tego problemy z tarczycą. Lekarka stwierdziła, że jeśli chce urodzić dzieci ze swoją tarczycą, to jest to ostatni dzwonek… No i cóż, pomimo własnych emocji i braku chęci, zdecydowałam się. Uwierzyłam, że natura zrobi swoje. Że instynkt macierzyński przyjdzie, że hormony w ciąży zadziałają jak trzeba, że będzie dobrze… Kiedy pierwszy test ciążowy od czasu starania się o dziecko był negatywny, to nawet mi było trochę przykro. Choć sporo też odczułam ulgi. Miałam skrajne emocje – z jednej strony staraliśmy się o dziecko, z drugiej miałam jakąś dziwną nadzieję, że może okaże się, że nie możemy ich mieć. Sprawa rozwiązała się już miesiąc później – test pozytywny. I wiecie co… żaden instynkt macierzyński nie nadszedł. Zaczęły się dla mnie najczarniejsze dni, przepełnione lękiem, smutkiem, poczuciem, że nie chce tego dziecka, nie chce zmieniać swojego życia. Czas mijał, a żaden cholerny instynkt nie nadchodził. Nadeszła za to depresja i stany lękowe. Poszłam na terapię, myślałam, że może jakoś to przepracuję. Bylo lepiej, ale wciąż… nie przyszła żadna radość, żadna miłość… Robiłam to, co trzeba. Dbałam o siebie, o dziecko… Ale nie umiałam się nim cieszyć. Do tego dochodziły potworne wyrzuty sumienia, że jestem złą matką, że dziecko to czuje i że poniesie konsekwencje mojej błędnej decyzji, a przecież nie jest ono niczemu winne. Zasługuje na to, żeby być chciane i kochane. Ale ja miałam nadzieję, że poronię albo umrę przy porodzie. Wolałabym to niż doczekać przyjścia na świat tego dziecka… Teraz jestem kilka dni przed porodem i z każdym dniem czuje się coraz gorzej. Czekam jak na ścięcie, jak na koniec mojego życia… Nie chce, żeby dzień porodu nadszedl. Mam nadzieję, że coś pójdzie nie tak i umrę. Ludzie mówią, że po porodzie zakocham się w swoim dziecku, że to naturalne i przyjdzie samo… Ale już im nie wierzę. W ciąży też miał przyjść instynkt macierzyński i nic… Nie wiem, co zrobię, jak dziecko już będzie na świecie. Nie wiem, czy znajdę w sobie siłę, żeby się nim zajmować. Czuje, że nie powinnam to miec. Pocieszam się tylko myślą, że za moje uczucia w dużej mierze odpowiada depresja… Po porodzie do terapii można będzie dołączyć leki, których w ciazy nie brałam… Może odpowiednie leczenie pomoże i odzyskam chociaż trochę radości życia. W każdym razie, jeśli ktoś czuje, że nie chce mieć dzieci, to nie powinien się do tego zmuszać… Nic z tego dobrego nie wynika…
Mnie także irytowały (i nadal irytują) teksty typu: „kiedyś spotkasz tego właściwego i zechcesz” albo: „kto ci poda szklankę wody na starość”, albo (chyba ostatnia deska ratunku): „miałabyś takie ładne dzieci”. Ale, paradoksalnie, dzięki temu wytrwałam przy swoim, że dzieci nie chcę i nie zechcę 🙂 Mam prawie 40 lat i jest to jedna z nielicznym moich życiowych decyzji, której nie żałuję.
Tak jak Karolina, nie lubię dzieci i pchania się z buciorami w czyjąś – jak nie patrzeć – intymną przestrzeń. I żeby było jasne: nie jestem żadną antynatalistką przeciwną zakładaniu rodziny. Jestem tylko przeciwna lansowaniu tego jako jedyny słuszny życiowy wybór kobiety. Bo jakoś nie zauważyłam, żeby facetów społeczeństwo tak cisnęło w tym kierunku.
Ja też nie chcę mieć dzieci. Mam 38 lat. Wiele razy próbowałam się przekonać, tym bardziej, że mąż namawiał. Jednak nie mogłam się zmusić. Lubię dzieci, ale cudze i na krótki okres czasu. Na dłużej mnie męczą. Jestem dość schorowaną osobą i to tym bardziej potędowało moje obawy odnośnie zajścia i donoszenia ciąży. Komentarze i pytania innych raczej mnie nie dotykają. Obracam je w żarty. Oczywiście ich nie lubię. Chyba najbardziej denerwują mnie pytania ginekologów kiedy się zdecyduje, że już późno. Oni chyba powinni bardziej rozumieć decyzję kobiety.
Zgadzam się w zupełności.Mam 39 lat i nigdy nie chciałam mieć dziecka. Dopiero gdy poznałam mojego obecnego męża,zaczęliśmy nad tym myśleć,ale okazało się że on nie może ich mieć.Nie mieliśmy z tego powodu depresji,w zasadzie to cieszymy się z tego faktu,że nas nic nie zaskoczy😁może ktoś uznać, że to egoistyczne,ale uważam,że każdy powinien żyć tak jak chce i jak mu dusza dyktuje,nie społeczeństwo.