Dużo mówi się o tym, że prawo chroni wracające do pracy mamy. Przepisy teoretycznie są po naszej stronie i jeśli pracodawca nie wskaże konkretnego powodu, to właściwie nie może nas zwolnić. Tym bardziej, jeśli karmimy piersią i pracujemy na 7/8 etatu. W praktyce nie zawsze wygląda to jednak kolorowo. Dzisiaj opowiem Ci historię Karoliny, której pracodawca wręczył wypowiedzenie po powrocie z macierzyńskiego.
Spis treści
Powrót do pracy po macierzyńskim
Powrót do pracy po urlopie macierzyńskim, dla większości z nas, wcale nie jest łatwy. Po pierwsze – musisz rozstać się ze swoim dzieckiem. Po drugie – obawiasz się, czy dasz sobie radę z pracą i wszystkimi obowiązkami. Często pojawia się też mieszanka radości i obaw. Z jednej strony chcesz wyrwać się już od pieluch, z drugiej jednak cholernie się boisz.
Nie jestem prawnikiem i nie znam się na prawie pracy, ale z tego co wiem, teoretycznie wcale nie tak łatwo jest zwolnić świeżo upieczoną mamę. Są przepisy, które chronią etat po macierzyńskim, ale praktyka okazuje się jednak bardziej brutalna. Taką historią podzieliła się ze mną Karolina.
Musiałam wrócić do pracy
Pamiętam to uczucie, gdy zbliżał się mój pierwszy dzień w pracy po długiej przerwie związanej z urodzeniem dzieci. Przed pierwszą ciążą pracowałam prawie do końca, potem poród i macierzyński. Po 1,5 roku kolejne dziecko i kolejny rok przerwy. Nieubłaganie zbliżał się jednak moment, w którym musiałam wrócić do pracy.
Mąż zarabiał całkiem nieźle, ale dwójka dzieci i kredyt na dom bardzo obciążały nasz budżet. Nie mogliśmy skończyć remontu, nie było nas stać na wakacje, a bywały też miesiące, że ledwo starczało do pierwszego. Oczywiście, nie żyliśmy w skrajnej biedzie, ale dodatkowa pensja pozwoliłaby nam odetchnąć. Nawet, jeśli mieliśmy opłacić przedszkole i żłobek.
Ktoś może powiedzieć, że skoro wystarczyło na rzeczy pierwszej potrzeby, to nie ma co marudzić. Ja jednak chciałam od życia więcej. Marzył mi się też wyjazd do Włoch, na który nigdy nie było nas stać. Z drugiej strony potrzebowałam też wyrwać się z domu, spędzić więcej czasu z dorosłymi. Mąż był ciągle w delegacjach, dzięki temu zarabiał nieco więcej.
Przygotowania do powrotu
W końcu zadzwoniłam do pracy, umówiłam się na spotkanie i ustaliliśmy szczegóły powrotu do pracy. Mimo obaw, cieszyłam się, że “wracam do gry”. Brakowało mi już biurowych rozmów, obowiązków innych niż gotowanie zupek i mycie garów. Bardzo lubiłam swoją pracę, chciałam wrócić. Może nie była to wymarzona firma i przed dziećmi chciałam zmienić miejsce, ale lepsze to, niż nic. Najważniejsze, że miałam gdzie wracać.
Nie było mnie stać na super ciuchy, ale rozciągnięte dresy to nienajlepszy pomysł w biurowym otoczeniu. Wzięłam 300 zł, zostawiłam męża z dziećmi i ruszyłam na szoping po lumpeksach. Kilka godzin później byłam już szczęśliwą posiadaczką nowej garderoby. Kupiłam też nowy puder i podkład w drogerii, bo przez kilka ostatnich lat używałam jedynie tuszu.
Przez miesiąc przygotowałam swoją głowę i ciało na powrót do pracy. Pamiętam doskonale to uczucie, gdy odstawiłam dzieci do przedszkola i wsiadłam w samochód. W drodze dostałam SMSa od przyjaciółki, że trzyma kciuki.
Powrót do pracy po macierzyńskim
Odetchnęłam, gdy przekroczyłam próg biura. Może to dziwne, ale poczułam się tak, jakby nie było żadnej przerwy. To takie cudowne uczucie, gdy czujesz, że jesteś na swoim miejscu! Radość trwała jedynie 2 godziny, potem szef wezwał mnie do swojego gabinetu. Godzinę później pakowałam rzeczy do pudełka i wyłam w słuchawkę, rozmawiając z przyjaciółką, która rano życzyła mi powodzenia.
Tak, zwolnili mnie. W pierwszym dniu po powrocie… Szef wręczył mi wypowiedzenie i zaproponował, że jeśli zgodzę się na porozumienie stron, to da mi 3-miesięczną pensję. Co miałam zrobić? Podkuliłam ogon, podpisałam co trzeba i już. Koniec marzeń i planów.
Pojechałam do przyjaciółki. Było lato, siedziałyśmy na tarasie, a ja wyłam. Nie wiedziałam, co teraz będzie. Za 3 miesiące skończy się kasa, a kredyt i przedszkole same się nie opłacą. Obawiałam się też, że nie znajdę szybko kolejnego etatu po takiej przerwie.
Pamiętam słowa Kaśki: “Zobaczysz, wszystko będzie dobrze! Jeszcze im za to podziękujesz!”. No i miała rację. Jak zawsze.
Oni mnie zwolnili, a ja im dziękuję
Od tamtej historii minęło niecałe 5 lat, a ja jestem teraz w zupełnie innym miejscu. Po kilku miesiącach od zwolnienia dostałam pracę w dużej firmie. Najpierw miał być to tylko kontrakt na kilka miesięcy, ale okazało się, że daję radę i zostaję. Awansowałam 3 razy, dobrze zarabiam i schudłam. Dziwnie to zabrzmi, ale to trudne doświadczenie dało mi potężnego kopa w dupę i zmotywowało do działania. Uwierzyłam, że jestem coś warta.
Obecnie pracuję z domu – godzinami rozmawiam z szefem po angielsku, robię ogromne raporty i analizy, siedząc w swoim salonie. Dzięki temu łączę pracę zawodową z macierzyństwem i obowiązkami domowymi. O dziwo, ta pandemia pozwoliła mi nieco zwolnić. Owszem, pracuję pewnie więcej, ale mogę wyskoczyć po córkę, gdy kończy lekcje o 11.30. Generalnie czuję, że wszystko się jakoś układa. I tak – byłam we Włoszech… 3 razy! Doceniają mnie tutaj, a ja mogę się rozwijać i nie mam poczucia, że coś mnie omija.
Zwolnili mnie z pracy po macierzyńskim i zajebiście im za to dziękuję. Serio! Gdyby nie to zwolnienie, to pewnie nadal siedziałabym na rozklekotanym krześle w firmie, w której mnie nie doceniali. A potem goniłabym z wywieszonym jęzorem po dzieci, aby tylko zdążyć przed zamknięciem szkoły i przedszkola. Popłakałam, przecierpiałam i doszłam do miejsca, w którym czuję się szczęśliwa. Kilka lat temu ktoś zdecydował za mnie, dzisiaj ja decyduję o sobie. Fajnie mi z tym, wiesz?
#zwierzenia to nowy cykl na blogu – wspólnie z czytelniczkami opowiadamy prawdziwe historie. Jeśli chcesz podzielić się swoją, napisz do mnie: magda@magdapisze.pl